Drabina Jakubowa bez szczebli

Nowe "Call of Duty" to chaos i kosmos naraz. Trochę zawodzi, trochę raduje. Historia bywa żenująca, a jednocześnie najlepsza w całej serii. Multiplayer frustruje, a zarazem porywa na długie
"Call of Duty: Black Ops III" - recenzja
Nowe "Call of Duty" to chaos i kosmos naraz. Trochę zawodzi, trochę raduje. Historia bywa żenująca, a jednocześnie najlepsza w całej serii. Multiplayer frustruje, a zarazem porywa na długie godziny. 


Kampania single player ma przebieg około ośmiu godzin. Jeśli dostajemy baty - a w "Black Ops III" zdarza się to nader często - możemy grać nawet dłużej. Pewien wpływ mają na to poziomy trudności. Dołożono nowy, realistyczny - ale nawet na tym normalnym spędzimy nieco czasu, przedzierając się przez hordy arabskich bojowników NRC czy tylko pozornie safandułowatych robotów.  Chciałoby się napisać, że tryb fabularny dorównuje choćby częściowo temu z pierwszej części "Black Ops". Niestety.

Największy problem z fabułą "Black Ops III" jest taki, że studio Treyarch chciało koniecznie zrobić coś większego i cięższego niż obie poprzednie części razem wzięte. I owszem, stworzyło - po czym padło przygniecione ciężarem opowiadanej w dość prymitywny sposób historii. "Black Ops III" nie jest oczywiście pierwszą grą w serii, która mierzy się z tematyką ponurej przyszłości i braku kontroli nad  postępem technologicznym. To jednak odsłona, w której naprawdę robi się nam przykro, ponieważ sam zarys fabularny jest absolutnie fenomenalny. Problemem historii bazującej na dynamice pomiędzy człowiekiem a maszyną jest właśnie  – o ironio – ludzki czynnik. Mówiąc wprost: scenariusz jest kiepski i mimo ogromnego potencjału oraz kilku świetnych pomysłów bardziej przypomina idące prosto na DVD filmy akcji niż miks letniego blockbustera z niezależnymi refleksjami na temat sztucznej inteligencji. Pod koniec czujemy, że miała to być cyfrowa wersja "Drabiny Jakubowej", do której dopisano czerstwe kawałki w stylu "Komandoz Arnoldem Schwarzeneggerem.


Twórcy popełniają też szkolne błędy i psują świetne narracyjne zakręty koślawymi tekstami oraz opowiadaniem o tym, co dzieje się na ekranie. Przez pierwszą połowę gry w zasadzie nie wiadomo, po co walczymy i czemu żołnierska dola rzuca nas z jednego zniszczonego miasta do drugiego. Nie obchodzą nas żołnierze, konwencjonalny motyw zdrady czy wyciek informacji na temat tajnych operacji CIA. Dopiero w połowie trafiamy do miejsca, gdzie w ciągu kilku minut twórcy serwują nam ordynarną ekspozycję. Reszta gry – wyjąwszy całkiem psychodeliczną końcówkę – to dość uciążliwa i przedłużana przez różne scenki rodzajowe pogoń za "tymi złymi". Kampania mogłaby być świetna - a jest zaledwie poprawna. To szczególnie bolesne wziąwszy pod uwagę fakt, że Treyarch zawsze miało znacznie lepsze pomysły na osnowę fabularną niż inne studia pracujące nad "Call of Duty". Nawet "Black Ops II", do której zraziło się sporo graczy, miała kilka ciekawych pomysłów. Tu niestety zabrakło po pierwsze dobrego, kameralnego szlifu, który był charakterystyczny dla serii, po drugie zaś – porządnego scenarzysty, który wie, kiedy należy odkrywać przed odbiorcą kolejne karty. 

Niewielką osłodą jest coś, co dotąd znaliśmy tylko z multiplayera, czyli możliwość modyfikowania postaci – tutaj udostępniona w trybie dla jednego gracza. Nie dość, że ustalamy płeć czy wygląd naszego bohatera, to pomiędzy kolejnymi misjami mamy dostęp do kryjówki, gdzie możemy, wzorem trybów sieciowych, bawić się w modyfikowanie broni, zmienianie ciuchów czy układanie na półce zdobytych podczas misji przedmiotów kolekcjonerskich. Co więcej, ukończenie kampanii odblokowuje tryb "Nightmares". Jest to ten sam zestaw misji, tyle że z inną historią. Prowadzi to do nieco absurdalnych sytuacji, kiedy oglądamy niektóre znane już cut-scenki, tyle że z nałożonym na nie głosem narratora. Postacie bowiem poruszają tylko ustami. Obie kampanie można przechodzić w trybie kooperacji w maksymalnie cztery osoby.

Poza trybem dla jednego gracza "Call of Duty" to też zmagania sieciowe. I tu producent stanął na wysokości zadania. Seria nie przechodzi jakichś szczególnych rewolucji z odsłony na odsłonę, cyzeluje raczej mechanizmy, które pojawiły się wcześniej, czy żongluje elementami rozgrywki znanymi z różnych części. W zakresie mechaniki "Black Ops III" przypomina nieco "Advanced Warfare". Podobnie jak tam, nasza mobilność wzmocniona jest przez to, że wcielamy się w cyberżołnierza. Można wykonywać podwójne skoki, biegać po ścianach, czy odpalać różne bajeranckie zdolności. Tzw. "killtime" - czyli czas potrzebny na załatwienie przeciwnika - jest minimalny, więc mecze to bardzo dynamiczne przepychanki, gdzie – jeśli nie nauczymy się nieco parkouru – będziemy ginąć niemal non stop. 


Innowacją są klasy specjalistów. Na początku mamy dostęp do czterech, wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia odblokowujemy kolejne. Klasy multiplayerowe to całkiem niezły twist. Poza wyborem np. robota czy snajperki dokładamy bowiem znane już weteranom perki (w trybie Pick 10) oraz ustalamy, jaki typ specjalnego ataku chcemy. Do tego dochodzą tzw. "loadouty", czyli tworzenie zestawów wyposażenia. Co ciekawe, nawet startowe karabiny czy pistolety maszynowe są całkiem niezłe. Każda broń ma zresztą swój wewnętrzny poziom doświadczenia. Treyarch doskonale opanowało mechanizmy trzymania ludzi przy ekranie. Każde kolejne poziomy to nowe rzeczy do odblokowania, kolejne bronie czy modyfikacje. I tak się to kręci, dopóki nie osiwiejemy. 

Poza takimi klasycznymi trybami multiplayer jak np. drużynowy deathmatch, dominacja czy CTF, w grze mamy też kilka wariacji na temat strzelania do drużyny czerwonej. Prawdziwą bombą nie jest jednak tradycyjny zestaw trybów, a osobna kampania zombie. To już tradycja serii, tym razem jednak wpakowano w nią sporo uwagi. Rzecz dzieje się w czasach charakterystycznych dla literatury hard-boiled i kina noir, tyle że zamiast femme fatale i bandziorów w fedorach mamy charczące zombiaki i możliwość przemiany w stwora rodem z mitologii Cthulhu. Brzmi dobrze? Gra się jeszcze lepiej. Kampania zombie ma też swoją osobną i całkiem ciekawą historię w stylu lovecraftiańsich mitów o Przedwiecznych.

Wizualnie "Black Ops III" prezentuje się - przynajmniej na PS4 - znakomicie. Podczas rozgrywki nie trafimy na spadek liczby klatek czy rwanie się obrazu. To samo (co akurat jest dość istotne) dotyczy trybu multiplayer. Szkoda tylko, że w grze nie ma zbyt wielu tzw. "momentów". Seria "Call of Duty" znana jest z absurdalnej skali zniszczeń czy scen, które zawstydziłyby samego Michaela Baya. Tu co najwyżej wysadzimy w powietrze jakaś ulicę albo spadnie nam na głowy wielki, diabelski młyn. Szkoda. 

Treyarch nie zawodzi też w zakresie brutalności. Już na początku, gdy szukamy pewnego człowieka, przełączamy się pomiędzy kamerami przemysłowymi – niemal każda z nich pokazuje jakieś tortury. Twórcy nie kryją się nawet ze swoją fascynacją brutalnością. Dalej jest już tylko lepiej… albo gorzej, jeśli ktoś ma słaby żołądek.

Na ocenę trzeciej części "Black Ops" składają się – nomen omen – trzy czynniki. Fenomenalny tryb zombie, jak zawsze dynamiczny i mięsisty multiplayer oraz kampania dla jednego gracza. Ta ostatnia byłaby najlepszą w całej serii, gdyby nie amatorskie potknięcia w pisaniu scenariusza. Stąd taka, a nie inna, nota.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones